Adopcja na dokocenie

2 minute read

image-center

Lesia adoptowaliśmy na dokocenie. W domu mieszkała już 15-letnia kotka, Psotka. Psotka przez całe życie miała kocie towarzystwo i nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby na stare lata zagroziła jej nuda. Zresztą – dwa koty to dwa razy więcej zabawy, a kłopotów tyle samo 😉 Sam proces wprowadzenia nowego kota do domu przeprowadziliśmy podręcznikowo: najpierw rygorystyczna izolacja, potem wymiana zapachów i dopiero na końcu kontrolowane wypuszczanie Lesia na obchody po mieszkaniu. Kiedy Lesiu miał wychodne i opuszczał przydzielony mu pokój, z pasją godną prawdziwego odkrywcy rzucał się w wir eksplorowania każdego zakamarka mieszkania. Kocią koleżankę traktował za to z pewną dozą obojętności, jak gdyby stanowiła obwąchany dawno mebel. Odnotowywał jej obecność, ale ważniejsze dla niego było zapoznanie się z nowym terytorium.

Po wstępnym rozpoznaniu terenu Leo jął zaszczycać Psotkę uwagą. Z początku łatwo było mu ją lokalizować, bo gdy tylko się zbliżał, dziewczyna ostrzegawczo syczała. Więc Lesiu ograniczał się do wodzenia za nią główką. Wkrótce jednak poczuł bardzo silne pragnienie powąchania koleżanki. Może Psotka byłaby nawet skora mu na to pozwolić, gdyby pan podchodził do niej bardziej po dżentelmeńsku. Zamiast tego, Lesiu – kawał kocura – szarżował na nią niczym rozjuszony byk. Nic więc dziwnego, że nasza delikatna Psoteczka, pacyfistka, wannabe weganka*, która nawet w zabawach z robaczkami chowała pazurki, po panicznym syczku, zwiewała.

Na szczęścia dla siebie, Psotka znalazła na Lesia sposób. Odniosłam wrażenie, że zrozumiała, że gdy się nie rusza, to Leo nie wie gdzie ona jest. Pewnego razu nawet zdobyła się na szaleńczą odwagę i z uporem maniaka leżała nieruchomo na podłodze tak długo, aż w końcu Lesiu się o nią potknął.

Leo nie był w stosunku do Psotki agresywny, tylko zaciekawiony. Jako swoje ulubione miejsce w mieszkaniu obrał jego centralny punkt. Dzięki temu nic z życia domowników nie umykało jego uwadze. Również Psotka zmuszona była często mijać legowisko Lesia, bo znalazło się ono na trasie kuweta – miseczka. A ponieważ obecność Lesia ciągle wywoływała u niej dyskomfort, chcąc nie chcąc, starsza pani zaczęła uprawiać jogging. Z czasem jednak ciekawość wzięła górę i Psotka zaczęła biegać obok Lesia bez wyraźnego celu, za każdym razem truchtając odrobinkę bliżej. A Lesiu, ku wielkiej rozpaczy Psotki, zaczął traktować te jej biegi jako zaproszenie do zabawy w berka… Na co Psotunia reagowała paniką i ucieczką i tak się nawzajem nakręcali. Perpetuum mobile.

Małymi kroczkami babcia Psotka zaczęła akceptować Lesia. Duży przełom nastąpił wtedy, gdy zaprosiliśmy koty do wspólnej zabawy z kuleczką z folii aluminiowej. Kiedy potoczyliśmy kulkę po podłodze, oba koty rzuciły się na nią równocześnie i po chwili zamarły osłupiałe. Nam na moment stanęły serca, ale koty otrząsnęły się z konsternacji, obwąchały i, uwaga, uwaga, pokojowo rozeszły. Powoli zaczynał do nich docierać fakt, że ich życiu nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo z ręki tego drugiego. Dogłębnie tym zdumione, kompletnie zignorowały kuleczkę(!). Wyczekiwane przez nas kotove love jednak nie nastąpiło, a szczyt kociej zażyłości zamanifestował się przez spanie obok siebie z ciutenieczkę stykającymi się łapkami.

———————————————————

*Psotka, gdyby mogła, jadłaby chleb.