O wyższości Lesia nad całym światem

4 minute read

image-center

Ten wpis o cudnym Lesiu rozpocznę od wprowadzenia postaci antagonisty – Roska*. Niech Was nie zwiedzie to urocze zdrobnienie imienia. Rosek mógłby nazywać się Lucek albo Azazelek, a to i tak nie oddałoby ducha jego charakteru, czego niniejszym dowiodę.

Ta opowieść zaczyna się pewnego pięknego dnia, kiedy to na świecie pojawiło się nasze małe, acz strasznie krzyczące dziecko. I tak się stało, że Lesiu, moja pociecha życiowa, przestał być puchatym remedium na wszelkie niedole, bo niewiele miałam czasu, by tę naszą miłość celebrować. Tak oto w rozkwicie pieluchowego zapalenia mózgu w mojej głowie zrodził się pewien pomysł. Było to mniej więcej tak:

– Mężu drogi, nasze życie jest takie proste i nieskomplikowane. Może wypadałoby je odrobinę urozmaicić? Czy to już czas na drugiego kotka? – zapytała nieprzytomna po kolejnej nieprzespanej nocy żona.

– Wyśmienity pomysł! Najlepszy, jaki kiedykolwiek słyszałem! – odparł niemający kontaktu z rzeczywistością mąż.

I tak oto pojechali do schroniska. A na serio, to decyzja była oczywiście podyktowana troską o dobrostan Lesia, który był wówczas niedomiziany i strasznie znudzony. A wiadomo, co kot to kot, lepszy to kompan niż ludź. Pozaczepiają się trochę, poganiają po mieszkaniu, czasem dadzą sobie w mordę i będzie gitarka. Lesiu ma zresztą bezkonfliktowy charakter (jak to przystało na chodzący ideał), przypuszczaliśmy więc, że z każdym się dogada i mordobicia nie będzie za wiele.

Adopcja Rossa bardzo boleśnie uświadomiła nam dwie rzeczy. Po pierwsze: starsze koty są łatwiejsze w obsłudze niż koty młode (o ile są zdrowe). Wiekowy kot owszem, oczekuje atencji, ale głównie w formie przytulasków i miziania. I tak to ja mogę, proszę bardzo, zapraszam na kolanka, będę drapać za uszkiem oraz w “hell yeah”, a w ogóle to daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj. I tak 8 godzin, żaden problem. Natomiast jeśli chodzi o zabawę to kiciuś tak, również bardzo chętnie skorzysta, ale bez przesady, wszystko ma swoje granice, i może teraz rzuć mi no te jednorazówkę i ja sobie do niej wejdę i poleżę mrrr mrrr.

A pan szanowny Ross, lat 5? Uuuu tutaj nie udało mi się jeszcze ustalić kiedy ten kot jest nasycony zabawą. Chyba nigdy. Co gorsza, jak nie dostanie tego, czego chce, to siada przy mojej pięknej sofie w kolorze butelkowej zieleni i patrząc mi perfidnie w oczy, niemal w zwolnionym tempie podnosi łapę i gra ze mną w tę chorą power play na czym mi bardziej zależy: na kanapie, czy na strzępach wolnego czasu w życiu, kiedy to latorośl śpi. Pytanie rzecz jasna retoryczne, tę sofę zamierzam zapisać wnukom w spadku i jakby się paliło to ją pierwszą wynoszę z mieszkania, a dopiero potem wracam po paszport.

Zatem służalczo chwytam te wędki i macham. Co więcej, cwaniak wykoncypował sobie, że właściwy czas na zabawę to wieczór, i tylko wieczór. Nie ma więc opcji, że wybawimy się za dnia. Nie – wieczorem, po odprawieniu rytuału szantażu emocjonalnego i wymierzeniu kilku gróźb pod adresem zielonej kanapy, rozpoczynamy serię gier i zabaw. I tu przyznam, że spędzanie tych pięknych chwil z Roseczkiem – dupeczkiem niejako tłumaczy, dlaczego ten wpis powstawał kilka miesięcy. Otóż, w wolnym czasie przeważnie machałam patykiem.

Ross uświadomił nam również dlaczego warto adoptować koty niewidome czy z niepełnosprawnością. Tak się bowiem składa, że nie ma opcji, żeby Lesiu, pociecha życiowa, rozpędził się przez całe mieszkanie i jak stado dzikich koni w galopie wparował na stół, gdzie trzymam laptopa oraz szklankę z wodą. A Ross tak i owszem, bardzo chętnie, patrz mamo jestem Struś Pędziwiatr (ty to jesteś Diabeł Tasmański!!!), tylko powiedz, kiedy masz jakiegoś ważnego calla. Całe szczęście, nie miewam, co mnie trochę ratuje.

Te dwa spostrzeżenia bynajmniej nie wyczerpują listy dowodów na doskonałość Lesia. Przykłady? Proszę bardzo. Lesiu bez problemu nauczył się przechodzić przez klapkę w drzwiach z moskitierą. Rosek też, ale zadecydował, że będzie ignorował tę umiejętność. I zamiast tego drze paszczę, żeby ktoś otworzył mu drzwi. W międzyczasie robi dziurę w moskitierze. Co jeszcze? Lesiu zakopuje swoje kupy. Rosek ma bardziej artystyczną duszę – swoimi maluje piękne fraktale na podłodze. Dalej, Lesiu wchodzi na kolana, gdy człowiek usiądzie w fotelu. Rosek, gdy właśnie chce się z niego wstać. Lesiu w nocy śpi. Rosek w tym czasie zrzuca rzeczy z regału. I tak dalej… Aczkolwiek umówmy się – Rosek jest typowym przedstawicielem swojego gatunku. Więc to moje czepianie się, to nic osobistego, drogi Rosku.

Puentując – liczyliśmy na to, że Rosek będzie się bawił z Lesiem. I ok, bawi się. Kotki się polubiły, mamy trochę uspokojone sumienia. Tylko przestrzeliliśmy z wiekiem kota, bo teraz mamy w domu nie jedno dziecko, a dwa 😉

A z dwójką dzieci to wiadomo, człowiek zmęczony, niewyspany, różne myśli chodzą po głowie…

– Mężu drogi, czy nie uważasz, że nasze życie jest takie proste i nieskomplikowane…

– Nie! Cicho! 😉

—————

*Pomimo wszystkich gorzkich słów jakie tu wylewam na Roska, prawda jest taka, że ten hultaj strasznie mnie w sobie rozkochał. Przecież też czasem wejdzie na kolanka, pomruczy, da się pomiziać… Albo czasem pobiega po domu jak opętany o 4 nad ranem. To wszystko rozczula 🧡 Więc cichutko przyznam, że kocham, ale to tajemnica 😊