Pierwsze chwile w nowym domu

2 minute read

image-center

Widok kota poznającego nowe miejsce jest mi dobrze znany i zazwyczaj wpisuje się w jeden z dwóch scenariuszy. W pierwszym kotek niechętnie opuszcza transporterek, dopełza do najczarniejszego kąta i wyłania się z niego dopiero w późnych godzinach nocnych. O poranku, jak kota nie było, tak nie ma – tylko miseczki stoją takie jakby bardziej puste. W drugim scenariuszu kot gania po mieszkaniu jak opętany żeby zobaczyć WSZYSTKO NATYCHMIAST. Lesiu jest zwolennikiem drugiego podejścia, czym głęboko zszokował domowników. Teoretycznie niewidomy kot potrzebuje więcej czasu na aklimatyzację w nowym miejscu. U nas jednak poznawanie terytorium przebiegło ekspresowo – choć oczywiście może to być przykład anegdotyczny.

Ponieważ mieliśmy już jedną kocią rezydentkę, na początku ograniczyliśmy Lesiowi przestrzeń do tylko jednego pokoju. Staraliśmy się przeprowadzić kocią integrację zgodnie ze sztuką (więcej o tym w kolejnych postach). Ponieważ nasze mieszkanie nie było wtedy jeszcze do końca umeblowane, wiele rzeczy, które normalnie znalazłoby się w szafie czy komodzie, leżało po prostu w kącie pokoju. Rzeczy te tworzyły sobie ot taką małą górkę. Widzący kot zapewne uznałby, że ma lepsze rzeczy do roboty i nie zaszczyciłby jej nadmierną uwagą. Lesiu, naturalnie, miał pogląd odmienny. Nie wiedział przecież, że zaraz za tą jengą z butów i torebek jest ściana. Ku naszemu bezbrzeżnemu zdziwieniu odnalazł wejście do wnętrza rzeczonej górki, wczołgał się przez nie i przepadł na jakiś czas w odmętach mojej przyszłej szafy. Zanim otrząsnęliśmy się z szoku Lesiu wyszedł, totalnie zakurzony, ale cały. A wywleczonymi z zakamarków kurzami udekorował potem pościel… Słodziaczek.

Kiedy Lesiu nie był akurat zajęty znikaniem nam z oczu, mieliśmy szansę zaobserwować w jaki sposób porusza się po nieznanym terenie. Wygląda to dość nietypowo, ze względu na charakterystyczny sposób, w jaki stawia przednie łapki. Mianowicie podnosi je bardzo wysoko – wygląda przy tym jak kłusujący koń. Dzięki temu ewentualne przeszkody wyczuwa najpierw łapką, a dopiero potem pyszczkiem. Co ciekawe, na co dzień już się tak nie porusza – w końcu mieszka z nami od ponad dwóch lat i całkiem dobrze zna mieszkanie. Czasami jednak aktywuje tryb ostrożny, kiedy na swojej trasie napotka na niespodziewane przeszkody (czyt. dziecięce zabawki).

Poza incydentem z kurzami na pościeli, Lesiu okazał się najschludniejszym kotem jakiego znam. Jeśli chodzi o kwestie kociej toalety, to bez problemu odnalazł kuwetę i zachowuje w niej dużą czystość. Nie, nie zdarza się, że nie trafi do kuwety i nawet żwirek rozrzuca w dosyć umiarkowanych (choć ciągle nieakceptowalnych dla bosych stóp) iloścach. Czyścioszek z niego przeogromny ❤Ale…

Ale. Lesiu od samego początku nie respektował ludzkich granic osobistych. Jeszcze pierwszego wieczora, kiedy położyłam się do łóżka, on położył mi się na szyi i oddał higienie intymnej. Poczekałam aż załatwił swoje sprawy i trochę przerażona, bo to w końcu kawał kocura, nieśmiało pogładziłam go po futerku. Udało się, przeżyłam. Nabrałam odwagi i pogładziłam Lesia po pyszczku. I tu uwaga, bo o ile on na mojej twarzy siadać może, to jego pyszczka dotykać nie wolno. Rzucił mi się na rękę całym swoim kocim arsenałem, ja na niego nakrzyczałam i pognałam odkażać ranę. Kiedy wróciłam, Lesiu rozkosznie grzał mi łóżeczko. I tak oto przeżyliśmy naszą pierwszą kłótnię. A potem, na dobranoc, rozmruczał się tak, jak tylko on potrafi i jeszcze długo nie dał mi zasnąć 😊