Życie codzienne

3 minute read

image-center

Czy życie codzienne z kotem niewidomym różni się od codzienności z kotem widzącym? Troszczeczkę tak, ale z miejsca uspokajam – niewiele. Kluczowe kocie funkcjonalności pozostają bez zmian. Lesiu, tak jak każdy kot świata, ujmująco błaga o krojonego kurczaka – na wszelki wypadek nawet wtedy, gdy kroimy tofu. O czwartej nad ranem zdarza mu się prezentować swoje umiejętności wokalne (w repertuarze jest oda do Weltschmerzu oraz inne jęki rozpaczy). Raczy się także trawką, gdy męczy go kłaczek. Jak nie ma trawki, zeżre kolendrę. Dostarcza nam też gignatycznej dawki kociej miłości – w postaci przytulanek, mruczanek i grzania kolanek ❤.

Jeśli chodzi o różnice, to przede wszyskim wykonujemy dodatkową pracę przy higienie jego oczu. Lesiu nie miał chirurgicznie usuwanych pozostałości po gałkach ocznych, a w jego oczodołach czasem zbiera się ropa. Nie ma jej jednak na tyle dużo, żeby operacja była konieczna – zamiast tego w razie potrzeby czyścimy mu oczka specjalnymi chusteczkami. Najczęściej czyścimy je co 1-2 dni, ale czasem przerwy są dłuższe, jeśli nic w oczkach się nie zbiera. Staramy się być przy tych zabiegach bardzo delikatni, żeby Lesiu znosił je bezstresowo (naturalnie dostaje na koniec smaczka ;)). Zdarza się, że któreś oczko jest bardziej podrażnione i Lesiu ewidentnie nie chce, żeby w nim grzebać. Wtedy czyścimy je na tyle, na ile kiciuś pozwoli i obeserwujemy. Jeśli nic się nie dzieje, to odwiedzamy kociego okulistę tylko na kontrolę – co mniej więcej pół roku – rok.

Lesiu ma u nas też szczególne względy i z lekka królewskie traktowanie. Trochę dlatego, że serca pękają nam na miliony kawałków, na myśl o tym, że on nie może po prostu pogapić się za okno. Niestety nie mamy ogródka, w którym Lesiu mógłby sobie pobrykać. A naszym balkonie niewiele się dzieje… Czasem na dachu (mieszkamy na ostatnim piętrze) usiądzie wrona. Oooo wtedy to owszem, mamy wydarzenie dnia! Wrona posiedzi może z pół minuty, ale jestem pewna, że Lesiu przez kolejne godziny rozpamiętuje, jak to dzielnie i bezszelestnie podczołgał się pod drzwi balkonowe. Niestety przed brawurową akcją podczołgania się BLIŻEJ zatrzymuje go moskitiera. Ale to nie szkodzi i tak jest bosko! Dla takich chwil się żyje!

A wracając do tematu… zdecydowanie poświęcamy Lesiowi więcej uwagi i bawimy się z nim częściej niż zwykliśmy z innymi kotami. Jednak sama zabawa z Lesiem wygląda tak samo jak zabawa z kotem widzącym (z dokładnością do lasera 😉) Lesiu z dziką furią wyszarpuje zabawkom piórka i z taką zawziętością goni wędki, że nie chciałabym być na ich miejscu. Jakby tego było mało, woreczek z kocimiętką łapie w locie i nie jest to dla niego żadne tam szczególne wyzwanie. Taki puchaty, domowy Daredevil (może z lekką nadwagą). Pozwolę sobie dodać, że Lesiu to też jedyny mój kot, który złapał muchę! (albo znalazł martwą i twardo szedł w zaparte, że to jego sprawka 😅). Natomiast wszelkie zabawki z dzwoneczkami kompletnie się w jego przypadku nie sprawdzają. Mam wrażenie, że one rozpraszają lub wręcz irytują Lesia. Jego słuch jest bardzo czuły (serio łapie te woreczki w locie) i taki, phi, dzwoneczek, to może mu co najwyżej spróbować zranić dumę swą prostacką nachalnością.

Dzwoneczki są jednym przykładem tego, że głośność ewidentnie Lesiowi przeszkadza. Inny przykład – nie chce korzystać kuwety z przy włączonej pralce i czasem zatrzymujemy pranie, żeby ułatwić mu sra… życie. W dodatku reaguje lękliwie na dźwięk uruchamianego silnika samochodu. Staramy się więc ograniczać wizyty u weterynarza do minimum. W praktyce oznacza to tyle, że jeśli jego nereczki niedomagają i ma przypisane kroplówki podskórne, to podajemy je sami w domu. Bo oczywiście nie rezygnujemy z wizyt kontrolnych. Zwykle jednak jeździmy do weterynarza w dwie osoby, żeby ktoś mógł miziać Lesia za uszkiem.

Poza tym Lesiu bardzo przeżywa sylwestrowe sztuczne ognie, więc jak ktoś jest introwertykiem i potrzebuje wymówki od chodzenia na imprezy, to taki kocio jak znalazł 😉. A na serio, dla dobra zwierząt #niestrzelamwsylwestra.

Życie z niewidzącym kotem ma też niewątpliwie pewne zalety. Przekonaliśmy się o nich, kiedy adoptowaliśmy młodzika o imieniu Ross. Rosek to taki typowy kot – biega po stole, włazi do talerza, kąsa gołe łydki. Praktykuje również parkour, chętnie w nocy. Mieszkając z Lesiem (a wcześniej z kocimi babciami) zapomnieliśmy jak to jest, kiedy człowiek wybudza się z wrzaskiem w środku nocy, bo oto przez łóżko przegalopowało stado koni… Lesiu stąpa raczej ostrożnie i budzenie przez stratowanie nie jest jego domeną. Nie chodzi też po stole i raczej nie interesuje się blatem kuchennym – no, chyba, że mu pilno do kolendry. To wszystko sprawia, że jest po prostu świetnym współlokatorem i pod wieloma względami życie z nim jest wygodniejsze niż z kotami widzącymi.